Miesiąc: sierpień 2013
Dlaczego nas nienawidzą?
„Cóż poradzić: oni nas nienawidzą. Nienawidzą naszej kultury, nienawidzą naszej religii, ale przede wszystkim, nienawidzą naszej wolności i naszej demokracji“ — napisał Jacek Pałasiński na portalu „Studio Opinii”.
Cóż poradzić, że jeśli ktoś obrazi Allaha i/lub Jego Proroka, to muzułmanin czuje się tak, jakby mu ktoś wyrwał mózg, serce i duszę, jakby mu została jedynie sama bezduszna cielesna powłoka z fla-kami, że czuje się tak jakby zmiażdżono mu z imentem tożsamość i w ogóle wszystko, co ma i co nadaje sens jego życiu.
Cóż poradzić, że muzułmanin nie ma takiej impregnowanej cywilizacyjnie świadomości jak ja.
Jeśli mi ktoś powiesi coś nieprzyjemnego na Krzyżu, to zawsze mogę być dumny, a nawet przew-rotnie zadowolony, że posiadam własny, drugi policzek, a poza tym jestem spadkobiercą francus-kich Encyklopedystów, deklaracji praw i wolności oraz najróżniejszych konstytucji i kodeksów. Co najwyżej łzę otrę z tego drugiego policzka, jeśli jacyś – rzecz jasna – fundamentaliści sprowokują sąd do ukarania za ten czyn grzywną niewinnego człowieka.
Cóż poradzić, że muzułmanin nie pójdzie w moje ślady i nie zaakceptuje, jako fundamentalną (tfu, co za słowo) zasadę wolności przyzwolenie na przytulanie się nagiego artysty do ukrzyżowanej figury Zbawiciela, bynajmniej nie w celach dewocyjnych. No, ale na mnie patrzy skądś tam Jean-Jacques Rousseau, a na niego nawet Rousseau Celnik nie spojrzy. On nie „nienawidzi naszej wolno-ści i naszej demokracji”, on jej zwyczajnie zupełnie nie bierze pod uwagę, bo nie jest mu do niczego, ale to do niczego potrzebna, a jeśli cokolwiek o tej naszej wolności i demokracji wie, to wie, ze niesie ona dla niego gehennę pełną ognia. Tak ma.
Cóż poradzić, jeśli ja jestem w stanie zgodzić się na sprzeczne z moją wiarą przejawy życia, bo tak mam, po św. Pawle, iż oddziela się we mnie sfera religijna od świeckiej (nie wiem, czy nie za bar-dzo mi się ona oddziela), a rzeczonemu muzułmaninowi w żadem żywy sposób nie odkleja się reli-gia i wiara od niczego, co w nim może być. I jeśli ktoś z wrażego klanu lub plemienia obrazi Allaha i jego Proroka, to jasne jest dla niego, że cały wraży klan za tego jednego idiotę odpowiada. I takie jest jego klanowe (a nie rzymskie) prawo i obowiązek.
Cóż poradzić, że jeśli ktoś mi napaskudzi na Chrystusika, to ja będę nadal dumny ze swojej cywilizacji euro-amerykańskiej oraz ze wszystkich swobód i wolności, a jeśli ktoś jemu napaskudzi na Mahomecika, to on w najłagodniejszym przypadku da w mordę każdemu członkowi wrażego klanu, bo według niego cały klan jest zepsuty, skoro ma w sobie takich osobników.
Cóż poradzić, aby religijność tego muzułmanina tak złagodniała, aby stać w pełni akceptowalną i nawet modną odmiennością czy „innością” chętnie widzianą nawet w dobrym towarzystwie i abym nareszcie ja – oswojony i super poprawny katolicki ateista mógł sobie pogadać z oswojonym ateistą islamskim o piciu alkoholu i spożywaniu kotletów bardzo wieprzowych.
Cóż poradzić, aby było tak miło i przyjaźnie?
Kalendarz 2011 r.
Zapisuję to w październiku 2012 r. Tak więc swobodnie aczkolwiek i powściągliwie dopisuję to i owo, albowiem nie jest to typowy dziennik, ale rekonstrukcja poszczególnych lat na podstawie notatek w kalendarzach. Właściwie zręczniej jest cały ten proces określić mianem rekonstrukcji szkieletów poszczególnych lat, chociaż brzmi to dość upiornie.
Nie wiadomo dlaczego 31 grudnia 2010 r. zadałem sobie pytanie „Ciekawe, czy będę w Adamowie?”. I w trakcie zapisywania poprzedniego króciutkiego zdania uzmysłowiłem sobie, że to był mój pierwszy samotny Sylwester po śmierci Joli, 7 sierpnia.
Sylwestra spędziłem nie w Adamowie u Brojerów, ale u Zamłyńskich na Ursynowie, na ul. Zamiany 5.
W niedzielę 16 stycznia nowego już 2011 r. miałem audycję (albo jedynie pierwsze spotkanie z p. Łukaszem Korwinem z Radia Wnet (Hotel Europejski, p. 269). Pierwszy raz byłem w gmachu, obrosłym legendą elegancji i zobaczyłem obiekt w stanie upadku, pusty, zmarnowany, prawie nieistniejący. Tak, piszę o Hotelu Europejskim, jednym z najciekawszych w Warszawie (i nie tylko) zabytków hotelarskich. I to w kapitalistycznej Polsce!
To był okres spotkań z różnymi paniami. Pod datą 19 stycznia (środa) zapisałem: „I dać sobie spokój do wiosny”. Dobrze sobie nakazałem, gdyż na wiosnę, 27 kwietnia miałem pierwszą randkę z Olą. I tak już zostało.
22 stycznia zapisałem sucho: „Może być renta, oddać stówę Iwonie”. Pod tym sformułowaniem kryło się całe moje utrapienie materialne. Goniłem w piętkę, jak jasny gwint.
Znowu niedziela, 23 stycznia, o 19.45 w Raddiu Wnet współprowadzę audycję na temat postaw wobec własnej choroby. Słuchają nas ludzie na calym świecie, od Kanady po Australię, a nawet Nową Zelandię. Wyświetla sie nam to na mapie komputerowej. Łączą się z nami za pośrednictwem Skype’a.
I znowu 13 lutego Radio Wnet.
16 lutego do Zgorzelca, a 26 lutego ze Zgorzelca. Ninel (już bardzo chora, ale jeszcze pracująca i przychodząca do ŻIH) dała mi na ten wyjazd 300 zł. Byłem bardzo wzruszony tym gestem.
7 marca zapisałem szumnie i dumnie, że „pracuję nad strona ParaDebel”, bowiem doszedłem do rewelacyjnego przekonania, że jestem w stanie rozkręcić internetową stronę randkową lepiej od innych.
8 marca zanotowałem: „Były Dzień Kobiet”
18 marca byłem w Teatrze Studio – pewnie załatwiałem jakieś formalności, związane ze śmiercią Joli, albo sprawy podatkowe.
24 marca – Jazz-Night u Aktorów. Koncertujący saksofonista zagrał na moją prośbę „Take Five” (David Brubeck). Na nikim nie zrobiło to najmniejszego wrażenia, co zraziło mnie do całej imprezy całkowicie.
30 marca 30-lecie Tysola na Batorego, impreza nieźle udokumentowana, na której byli wszyscy święci i ja. Siedzieliśmy w „Zielonej Gęsi” na dole w sali dla palących z Wojtkiem Brojerem, z bardzo przeze mnie lubianym Krzysiem Czabańskim oraz z Bożenką, byłą konsul w Strassburgu (bardzo mnie zastanawia sposób wybierania kandydatów na takie stanowiska, bardzo, bardzo).
2 kwietnia byłe z Markiem Garbiczem na obiedzie chyba „U Pana Michała”.
6 kwietnia pierwszy raz w życiu zapisałem adres Wojtka B: osiedle Przyjaźń 153, 01-355 Warszawa.
Marzec – kwiecień i później – powtarza się urolog (to po zeszłorocznych sterydach zaczęło mi wszystko siadać).
13 kwietnia – Łódź, w irlandzkim pubie z Mirą Waltari. Niezwykle sympatyczna kobieta i bardzo życzliwa. Teraz bardzo przyjaźnie kibicuje Oli i mnie.
14 kwietnia – odebrałem na Dworcu Gosię ze Szczecina, która przyjechała na jakieś szkolenie zawodowe. Następnego dnia, 15 kwietnia, szwendaliśmy się po centrum Warszawy w godz. 14-17 do odjazdu jej pociągu. Wiatr nas okrutnie przedmuchał w ogródku jakiejś knajpy rockowej na Emilii Plater.
W niedzielę, 24 kwietnia, Wielkanoc u Brojerów – pierwsza i na razie ostatnia samotna Wielkanoc bez ukochanej osoby. Pojechaliśmy z Ewunią, która później pojechała do Sulejówka do Wojtka Urbańskiego na dalszy ciąg śniadania wielkanocnego. My czyli gospodarze, Karol Świątkowski z żoną Ewą i córką oraz synem Wiktorem i ja przesiedzieliśmy do późnego popołudnia, gdzieś do 18-19.
27 kwietnia zapisałem chyba najważniejszy komunikat w moim życiu: ”13.00 – Ola Duszyńska”. To była najważniejsza środa w moim życiu. Spotkaliśmy się pod kolumną Zygmunta, a potem do „U Pana Michała”.
29 kwietnia – do Zalesia Dolnego, do Oli na tzw. majowy długi week-end. 3 mają do Warszawy. I tak się zaczęło na dobre. W Zalesiu była cała rodzina Oli, syn Filip, synowa Edyta i wnuk Artur.
13 maja, w piątek w Agencji Stars na Alejach Ujazdowskich. Stawałem do castingu z powodzeniem, bowiem zrobiłem wściekłą awanturę pani, prowadzącej nabór, o to, że mnie zdradza. 17 maja zapisałem, że „zagram rolę właściciela restauracji”, strasznego łobuza w paradokumentalnym serialu „Malanowski i Partnerzy”.
W maju i potem nadal bujam się urologicznie.
15 czerwca po raz ostatni nawykowo zapisałem: „Imieniny Joli”.
20 lipca przesyłałem Ewie paszport przesyłką konduktorską, gdyż jechała z Wojtkiem Urbańskim do Lwowa prosto z pleneru w Jarosławiu.
28 lipca o 10.30 miałem być w Sądzie Rejonowym na Marszałkowskiej 82 sala 417, sygn. Akt: II Ns 1/11. Aaaa – to pewnie słynny w naszej kamienic y Antczak narozrabiał. Pozwał całą Wspólnotę za różne rzeczy. Nie poszedłem i chyba nikt z lokatorów nie poszedł, bowiem reprezentował nas prawnik naszej Administracji.
2 sierpnia w przeddzień moich urodzin odbyło się u mnie w godz. 12-14 uroczyste odczytywanie liczników elektrycznych. Moglem więc spokojnie następnego dnia w pełnym świetle skończyć 62 lata w obecności Oli (w Zalesiu), od której dostałem, elegancką torbę na ramię, małą torebkę na ramię i zestaw kosmetyków. Bogato było. Pachniałem, jak wszystkie moje 62 lata razem wzięte.
7 sierpnia byłem w Szczecinku, na grobie w rocznicę śmierci Joli. Niesłychanie dziwne to uczucie i nader poważne – odwiedzać miejsce spoczynku własnej żony.
I to był ostatni zapis w kalendarzu na rok 2011. Później już mi tak dobrze było z Olą, że niczego nie zapisywałem. Życie pisało się samoistnie.